Małgorzata Wrochna    
Galeria Kościoły Technika Hobby O mnie

Portrety Smoleńskie

Refleksje po wystawie

Moja wystawa "Portrety Smoleńskie" spotkała się z dobrym i ciepłym przyjęciem w sejmie oraz przez rodziny ofiar. Za wszystkie serdeczne słowa, za docenienie mojej pracy bardzo Państwu dziękuję.

Obszerną krytykę przygotowało jedynie pismo "Nie". Pochwała mojej twórczości w tym piśmie raczej nie byłaby dla mnie powodem do satysfakcji. Jednak argumentacja, jakiej użyto, wskazuje na głębszy problem, dotyczący wrażliwości na sztukę.

Autorka artykułu "Katastrofalna artystka" uważa moje obrazy za kicz i plastyczne grafomaństwo. Cóż - w sprawach gustu nie ma dyskusji, więc tego tematu podejmować nie będę.

Zarzuca mi brak wykształcenia artystycznego. Owszem popełnia tutaj błędy przepisując z Internetu program dzisiejszej "Akademii Otwartej" ASP. Kilkanaście lat temu pod tą nazwą kryła się możliwość płatnego uczestniczenia w wybranych zajęciach dla studentów. Ja przychodziłam na zajęcia z tempery, pragnąc nauczyć się pewnej techniki. To jednak pozostaje bez znaczenia - jako artysta jestem samoukiem. Szłam własną, nietypową, wyboistą drogą i zapewne byłoby mi dużo łatwiej, gdybym ukończyła ASP, a nie medycynę. W każdym razie jestem z natury uparta, wiem, czego chcę i w nauce malarstwa podążałam własną drogą. Tak więc tutaj wypada mi zgodzić się z krytyką - nie zaprzeczam, że jestem samoukiem.

Rozumiem, że ukończenie kursu teologii ikony jest dla czytelników "Nie" wadą, a nie zaletą, ale trudno jest mi pojąć, co można widzieć złego w ukończeniu medycyny. Po prostu tak ułożyło się moje życie, że musiałam zrezygnować z pracy w zawodzie lekarza z powodów rodzinnych, natomiast gruntowna znajomość anatomii przydała mi się bardzo właśnie w malowaniu portretów.

Krytykę ad personam w dalszej części artykułu uważam wprost za komplement - jestem zwolenniczką czystości przed ślubem, wierności w małżeństwie, obrony życia nienarodzonych. Doceniam, że autorka artykułu przeanalizowała mój życiorys oraz wnikliwie przeczytała to, co przedstawiam na prowadzonych przeze mnie stronach internetowych.

Natomiast jedna rzecz w tym artykule zabolała mnie bardzo i o tym muszę szerzej napisać. Mianowicie poczułam się dotknięta zdaniem: "Wykwit pacykarstwa, które byłoby całkiem na miejscu na parafialnej wystawie malarstwa amatorskiego w Krośnie, ale rani oczy w świątyni polskiej demokracji."

Widzę, że autorka tego artykułu nie docenia wystaw organizowanych przy parafiach w małych miejscowościach. (Pomijając już to, że Krosno nie jest wcale małe, ma bogatą historię, a najpiękniejsze jego zabytki są związanie właśnie z parafiami.) Ja zwiedziłam setki muzeów, galerii i wystaw w całej Europie i zapewniam, że widywałam bardzo ciekawe dzieła sztuki właśnie w małych miejscowościach, w małych galeriach i na czasowych wystawach. Za najlepszą galerię w Polsce uważam jedną taką ukrytą w małym kurorcie wczasowo-narciarskim i nie widzę powodu dla którego spora odległość od Warszawy mogłaby obniżać wartość artystyczną wystawianego dzieła sztuki.

Problem ślepoty na to, co nie jest powszechnie znane jest zresztą znacznie szerszy i dotyczy nie tylko sztuki współczesnej. Tutaj wcale nie chodzi o to, że w małych galeriach lub na wystawach parafialnych rzekomo znajdują się dzieła o mniejszej wartości artystycznej, a więcej jest kiczu, bo to nie jest prawdą. Problemem jest wrażliwość na sztukę. Większość europejskich społeczeństw zna jedynie to, co mieści się w powszechnie dostępnych albumach typu "historia malarstwa", a tam reprodukowane są przeważnie te same obrazy, znajdujące się w Luwrze, Galerii Uffizi, Metropolitan Museum of Art lub innej wielkiej kolekcji. Oczywiście nie chciałabym kwestionować wartości tych galerii i uważam, że każdy człowiek powinien je zwiedzić choćby raz w życiu, ale myślę, że od kogoś, kto wypowiada się publicznie w sprawach sztuki można wymagać więcej. Ubolewam nad tym, że znajomość sztuki przeciętnego europejskiego turysty ogranicza się do dzieł, których reprodukcje znajdujemy na tackach melaminowych i kubkach z porcelany, a niedocenione pozostają dzieła niekwestionowanych wielkich artystów, jeżeli tylko trafiły do małych muzeów w małych miejscowościach lub nawet większych, ale po prostu nie są wystarczająco intensywnie reklamowane. To jest problem naszej wrażliwości na sztukę.

Jeżeli ktoś nie wierzy - podam kilka przykładów.

Przykład 1. Siena – choć dwukrotnie mmniejsza od Krosna - pierwsza stolica malarstwa europejskiego, Pinacoteca Nazionale - muzeum, w którym jest nie, tak jak w Luwrze - kilka sal włoskiego renesansu, ale kilka pięter malarstwa tego okresu. I co? Pustki. Co prawda byłam tam poza sezonem turystycznym, ale jednak zwiedzających katedrę nie brakowało i do muzeum ze wspaniałą Maestą była kolejka.

Przykład 2. Buonconvento - małe miasteczko w Toskanii, muzeum sztuki sakralnej małe, ale zawierające w swoich zbiorach prawdziwe skarby. Piękna Madonna Duccia. Muzeum wyremontowane i dofinansowane przez Unię. I co? Pustki i brak zainteresowania spowodowały, że jest ono dziś otwarte tylko przez kilka godzin w weekendy. Podobny lub gorszy los, spotkał wiele niezwykle ciekawych galerii w Toskanii, mieszczących się w małych miejscowościach.

No tak, możemy powiedzieć, że przylatujemy samolotem i nie mamy możliwości przemieszczania się samochodem. Więc proszę:
Przykład 3. Wystawa "Wiosna renesansu" we Florencji, kilka lat temu. To oczywiście nie małe miasteczko, ale jedna ze stolic sztuki i nie byle jaka wystawa. Plakaty informujące o niej widzi się wszędzie, zaczynając od lotniska. Miasto zalane tłumem turystów. Trudno poruszać się po ulicach z powodu tłoku, do tego wszędzie w centrum mnóstwo straganów z tandetą. Pełnia sezonu turystycznego. Z drugiej strony znakomicie przygotowana wystawa. Nie tylko zgromadzono wiele ciekawych eksponatów z okresu wczesnego renesansu, które czasem wypożyczono ze zbiorów prywatnych i wystawa ta jest jedyną okazją zobaczenia ich na własne oczy, ale też zaprezentowano, w jaki sposób kształtował się renesans. Np. zebrano kilka dzieł sztuki, na których artyści próbowali już jakoś poradzić sobie z problemem perspektywy, ale nie wiedzieli jeszcze, że linie powinny zbiegać się na horyzoncie. W rezultacie powstał efekt zbliżony do dekoracji teatralnych, a u widza pojawiało się uczucie, że jakaś perspektywa tu istnieje, ale coś jest nie tak. Przygotowano sale dla dzieci z odlewami gipsowymi rzeźb i komplety kredek. I co? Na wystawie niemalże pustki. Garstka nieco bardziej wytrawnych miłośników sztuki. Stragany na ulicach widocznie ciekawsze dla przeciętnego turysty.

Rozumiem, że jeżeli ktoś odstał kilka godzin w kolejce do Galerii Uffizi, to może mieć chwilowo dosyć kontaktu ze sztuką lub wprost nabrał do niej wstrętu stojąc przed piramidą w Luwrze, ale tym osobom podpowiem - bilety do Uffizi można zarezerwować przez Internet, zaś do Luwru można wejść przez "Porte des Lions" niemal zawsze bez kolejki. Do El Prado nie musimy się pchać od strony Goi, bo tam jest parking dla autokarów, ale jest drugie wejście od strony przeciwnej. W każdym muzeum mozna znaleźć coś takiego.

Prawdziwym problemem jest jakaś nasza nieufność wobec własnych odczuć estetycznych, lęk przed tym, żeby nie narazić się na śmieszność ujawniając nasze własne oceny. Wolimy polegać na opinii znawców i dostrzegać jedynie dzieła sztuki powszechnie uznawane za wielkie. Tym samym zabijamy naszą własną wrażliwość i znajomość sztuki ograniczmy do albumów typu "100 największych arcydzieł..."

Tymczasem właśnie w małych miejscowościach i na wystawach parafialnych możemy odkrywać niezmierzone bogactwa piękna. Zapewniam, że często w takich miejscach widywałam prawdziwe skarby. Świetne pejzaże widywałam na wystawach organizowanych w skromnych domach kultury. Owszem były też obrazy średnie i kiczu nie brakowało, ale gdzież go nie ma? Bo czy nie są kiczem te ogromne połacie lnu pokryte malowidłami wysławiającymi chwałę majestatu panowania Marii Medycejskiej, które wiszą w Luwrze? To rzecz gustu. Ten zaś jest bezdyskusyjny i kapryśny, a zmienia się z czasem. Ja sama zaobserwowałam u siebie pewną ewolucję, gdyż kiedyś fascynowałam się Rafaelem i Pinturicchiem, dziś wolę Cimabue. Widzę u siebie znużenie powszechnie znanymi obrazami, które już widziałam w naturze, czasem kilkakrotnie, a ciągle jeszcze oglądam w różnych książkach lub w Internecie i zachwycam się właśnie tymi, które odkrywam w małych miejscowościach i małych galeriach.

Sama wychowałam się w małej wiosce w dawnym Województwie Rzeszowskim. Tam zaczynałam rysować. Siadałam na łące i kopiowałam kształty drzew i małych roślin. Natura stała się dla mnie nauczycielem. Moje rodzinne strony są bardzo piękne.

Będę się więc cieszyć, jeżeli wystawa "Portrety Smoleńskie" trafi do parafii w Krośnie i będę bardzo szczęśliwa i dumna, jeżeli spotka się tam z zainteresowaniem wrażliwych ludzi.

Małgorzata Wrochna